poniedziałek, 6 listopada 2017

OGRÓD (położony na tyłach berlińskiej Liselotte – Hermann Str.)








Usnąłem, a książka wypadła mi z ręki wprost na skłębiony mandarynkową sierścią psa - dywan.  Nie zwracali na mnie uwagi. Grali dalej w tę grę na nuty i struny, zamknięci w krąg reflektorów z nocnych lampek. Po każdym Odegranym utworze kłaniali się niewidocznym klaszczącym widzom.

Mieszkanie otoczone było długim korytarzem, który pętlił i komplikował rozkład pokojów. Sprzyjał też przeciągom, które z upodobaniem tłukły szklane drzwi. Pod balkonem rósł skarlały ogród. Wysechł zanurzony w studni podwórza, zamkniętej raz na zawsze – przynajmniej do następnej wojny.

Ów skrawek przestrzeni przypominał przemienioną w prostokąt arenę corridy.

Parterowi lokatorzy wymarli przed laty. Przestali myć okna, gotować obiady, czesać włosy. I odeszli. Czytałem w pewnej książce, a była to bardzo piękna książka, że w takich przypadkach drzwi zarastają, sprzęty zaś: rondle, torby na zakupy, butelki bez mleka – dziczeją. Tak było napisane i długo uczyłem się tego na pamięć by móc, kiedy tylko zechcę zamknąć oczy i…

Podobno spałem zasłuchany w muzykę wygrywaną przez Cyrklaffa i paru innych na przestraszonych fortepianach, na czarnych tylko klawiszach. Głowy kwiatów opadały płatkami, które przykryły błyszczące blaty stołów.

Grzmiał też zaraźliwy śmiech; wspomnienia i zaciekłe spory mieszały się z tupotem stóp, machającymi rękami, posapywaniem spiesznym, gwizdaniem pod nosem. Słychać było fałszywe nucenie zaniepokojonych lokatorów – sąsiadów, którzy  nie chcieli uczestniczyć w tym diabelskim spektaklu, a brali w nim udział zmuszeni niepojętym rozkazem, perwersyjną muzyką moich przyjaciół.

Wyjrzeli właśnie, wychylili głowy o ruszających się ustach, powiewających na chłodnym wietrze kosmykach włosów. Niektórzy palili cygara. Kaszleli albo podjadali coś ze stołów zarośniętych śniadaniami.

Mieszkanie Cyrklaffa było składem niepotrzebnych rzeczy: tablic gramatycznych, sflaczałych rowerów, węgla przyciętego w zgrabne, owinięte papierem sztabki. W pokoju lampy w jakiejś trudnej do wytłumaczenia panice rzuciły się do ucieczki. Wyrwały przewody i przycupnęły pod sufitem w przyciemnym pajęczym rogu, na kaflowym piecu.

A w dole, na podwórzu – ogród. Od pierwszego spojrzenia wiedziałem, że dawno nie było w nim człowieka. Rośliny pozbawione gospodarzy rozpierzchły się na wszystkie strony migocząc pół- i ćwierćcieniami liści.

Zdeptały ścieżki, owinęły pnie drzew, zaczepiły o ściany domów, wspinając się coraz wyżej i wyżej… Ciekawe świata i dobroci ludzkiej ręki – zaglądały do mieszkań. A tam – bełkotliwe śpiewy i tłuczenie szkła. Dym papierosów, tlących się jeszcze portretów znienawidzonych tyranów i przypatrujące się temu wszystkiemu młode i lekkie kobiety.

…ulistniona łodyga dosięgała parapetu. Była tak blisko wygodnej donicy, opieki, bezpiecznego życia, regularnego posiłku: wody, czułych złów właściciela co rano, podziwu ze strony gości…

Nagle zobaczyłem – coś błysnęło.

Nóż.

 Nie, krwi nie było. Ani jęku podnieconej grozą gawiedzi. Bębniące werble ucichły, Czas się zatrzymał. Każdy wiedział, że coś się stało, coś nieodwracalnego.

Z dołu dobiegł nas pomruk, wycie zranionych, obrażonych śmiertelnie roślin. W tej chwili uświadomiliśmy sobie, ze wszystkie mosty między nami (o ile istniały) zostały spalone.
Zostaliśmy sami.



Maciej Cholewiński
„Ćwierć worka roweru”
Łódź, październik 1997
Wydanie pierwsze - niedbałe

sobota, 14 stycznia 2017

Socjaldemokracja



"Buki w ogóle nie słyszały o tym, że można rosnąć zbyt gęsto. Wręcz przeciwnie, mile widziane są grupowe przytulanki, często odległość między drzewami wynosi mniej niż metr. Korony są przez to małe i ściśnięte, a wielu leśników uważa nawet, że nie wychodzi to drzewom na dobre. Z tego powodu rozdzielają je wycinkami, czyli usuwają jakoby nadmiarowe. Jednakże moi koledzy po fachu z Lubeki ustalili, że las bukowy rosnący w dużym zagęszczeniu jest produktywniejszy. Zauważalnie zwiększony roczny przyrost biomasy, zwłaszcza drewna, dowodzi zdrowia leśnej gromady. Widać wspólnymi siłami da się optymalnie rozdzielić składniki pokarmowe i wodę między wszystkich zainteresowanych, tak że każde drzewo może osiągnąć maksimum możliwości. Jeżeli "pomaga" się poszczególnym okazom pozbyć się rzekomej konkurencji, to pozostałe drzewa stają się pustelnikami. Próby nawiązania kontaktów z sąsiadami trafiają w próżnię, bo przecież są już tam tylko pniaki. Każdy działa na własną rękę, bez ładu i składu, przez co dochodzi do znacznych różnic w produktywności. Niektóre osobniki jak oszalałe prowadzą fotosyntezę, tak że cukier aż się pieni. Rosną przez to lepiej, są w dobrej kondycji, ale jednak nie żyją szczególnie długo. Miarą dobrostanu drzewa jest bowiem dobrostan otaczającego go lasu. A tutaj przecież rośnie także wielu przegranych. Słabsi, których dawniej wspierali silniejsi towarzysze, od razu znaleźli się na gorszej pozycji. Niezależnie od tego czy powodem ich słabości jest stanowisko, na którym rosną, i brak składników pokarmowych, przejściowe dolegliwości czy też wyposażenie genetyczne, będą teraz łatwym łupem dla owadów i grzybów. Czyż jednak nie o to chodzi w ewolucji - o przetrwanie jedynie najsilniejszych? Słysząc takie pytanie, drzewa tylko potrząsnęłyby głową, czy raczej koroną. Ich dobrostan zależy od całej społeczności i gdy znikają te rzekomo najsłabsze, wówczas giną także pozostałe. Las traci zwartość, gorące słońce i porywiste wiatry mogą teraz hulać aż do samej ziemi i zmieniać wilgotno-chłodny klimat. Silne drzewa również parokrotnie w ciągu życia zapadają na różne choroby i w takiej sytuacji są zdane na wsparcie słabszych sąsiadów. Jeśli ich zabraknie, wystarczy nieszkodliwe porażenie owadami, żeby przypieczętować nawet los gigantów."

"Sekretne życie drzew"
Otwarte
Kraków 2016